2008.03.01.

Zimowy lecz jakby wiosenny poranek wita za oknem. Szybkie sniadanie i mysli o tym jak przezyc dzisiejszy dzien. Na pewno tworczo. Telefon do Antoniego Mocko - artysta, kowal.
Glos w sluchawce: "... dawaj chlopie. Palenisko rozgrzane. Dzis konczymy koła (zyrandole)".
Nie dajac sie dlugo prosic pognalem samochodem co gazu pod stopa. Na miejscu szybkie szkolonko co to mlot (ojciec), kowadlo (matka), palenisko, wegiel itp. Historia "matki" jest stara jak swiat. Narodzila sie w 1909 r. Dziedek Antoniego kul na niej podkowy.


"Ojciec" moze nie tak wiekowy i ciezki (5 kg masy) tez ma swoja role. Sluzy do szybkiej, zgrubnej obrobki zelaza i do testu czeladnika. Pomocnik byl w terenie wiec Antoni sam pokazal mi na czym polega ten test. Czeladnik chwyta reka za koniec trzona "ojca" ;-) i opuszcza powoli na twarz kowala by ten mogl bezpiecznie pocalowac mlot. Troche to przypomina statyczne cwiczenie rodem ze strongman. Jesli zabieg zostanie przeprowadzony bezpiecznie pomocnik sie nadaje na czeladnika, a kowal ma do niego pelne zaufanie. Po twarzy Antoniego mozna wnioskowac ze wszyscy czeladnicy test zdali pomyslnie :-).


Po krotkim wprowadzeniu zostalem zapoznany z dalsza rodzina mlotkow i ich rola w kuzni. Jest ich ok. 40 i kazdy w roznoraki sposob obrabia gorace zelazo. Jeden z mlotkow mial wybity symbol niemieckiego okupanta z czasow II Wojny Swiatowej. Taki prezent od znajomych, ktory do dzis wiernie sluzy Antoniemu.





Kowal pozwolil mi sie rozgoscic w kuzni i fotografowac do woli jego czynnosci. Nawet przypalil jeden, nieznaczacy, zelazny element by troche dodac fotograficznego efektu ;-)



Potem Antoni zaprowadzil mnie do swojej galerii wyrobow kowalskich. Dech zaparlo mi kiedy zobaczylem detale. Zelazo, twarda materia w dloniach Andoniego staje sie jak plastelina w rekach dziecka. Kwiaty wykonane z wielka precyzja. Liscie na ktorych wiernie odwzorowano zyly doprowadzajace soki. Delikatne... patrzysz na nie i myslisz ze sa kruche, zapominajac ze to twarda stal.



Obecnie w kuzni kowal ozdabia w zelazne ornamenty kola drewniane. Docelowo beda to zyrandole. Kola wczesniej wykonal 80-letni kolodziej z Radoszyc. Nazywa sie Stanislaw Tysiac.


Po krotkim do widzenia z Antonim pognalem do Radoszyc.
Nie jest problemem odnalesc w Radoszycach Stanislawa Tysiac poniewaz jest ich trzech. Po wizycie u drugiego ;-) dowiedzialem sie gdzie mieszka ten wlasciwy.
Puk, puk...
- dzien dobry... jestem fotograf i chcialem pana zdjac przy robocie.
- Paaaanie... kol sie juz nie robi... czasem komus na zamowienie. A ile roboty zeby zrobic... trza panie dzwona wystrugac, szprychy... i nie dzis :-) ... dzwon pan i poluj.

.... no to poluje :-)

2008.03.07.

Godzina 12:00. Siedze w robocie i czuje jak pali mi sie umysl. Dosc!
- gdzie idziesz? - pytaja koledzy z pracy
- pojezdzic na rowerze.
- no ale konczymy o 15:00 - przypominaja lekko zaskoczeni.
- no to konczcie ;-) - rzucilem zamykajac drzwi

Szybki telefon do Ducha z informacja ze bede czekal na niego po 13:00 przed jego brama. Bike konieczny. Nie dal sie prosic.
Gdzie jedziemy?... trzy korony. Tak nazywam traske, ktora wiedzie przez kadzielnie, skocznie na telegraf. Czasem zahaczam o wietrznie. Traska krotka, widokowa, meczaca... i o to chodzi :-) Pierwsze kilometry Duchu dal odczuc, ze lubi wysilek i posiada zelazna kondycje. W koncu wieloletnie treningi sztuk walki nie poszly na marne. Wjazd na kadzielne... no problem.




fot. Pawel Paduch

Pare fot i przejazd na skocznie. I tu sie zaczely schody... naprawde i w przenosni. Bylo stromo, dlugo, ciezko... to co uwielbiam. Duchu odpuscil i skorzystal z nog. Wiem , że Duch posiada wiekszy zasob sil i kodycji ode mnie ale zawiodla technika... nie rozmiar lecz technika ;-). Ja dzielnie walczylem z gora. Kiedy niemalze dotykalem szczytu urzadzenia pomiarowe alarmowaly, że moje serce pompuje krew z predkoscia 187 uderzen na minute (troche niezdrowo). Nagle pech. Kamien pod tylnym kolem pozbawil mnie chwilowej przyczepnosci i spadlem z roweru. Zaczac podjazd na stromiznie ciezko. 15 m piechotki i znowu rower. Troche bylem zly na siebie bo chcialem wypasc przed Duchem na harta ale nie wyszlo. Dotknalem stopa gleby. Podjazd niezaliczony.



Pare fotek i dluuuugi zjazd. Duchu bez kasku i z wylaczonymi kontrolkami bezpieczenstwa dotarl na dol szybciej... ok... jest hartem :-) Kolejny szczyt korony pokonalem sam. Duchu spieszyl sie do pracy.
Telegraf zrobilem bez podparcia ale tego Duchu nie widzial... znowu sie nie liczy ;-)


Tak juz dla dobitki smignalem na wietrznie by ucieszyc wzrok kolejnym widokiem. Stamtad prosto do domku.
25 km ostrej harowki uczynil calkowity reset mozgu.

2008.03.10.

Od jakiegos czasu przestaje spełniac obietnice dawane przeze mnie mojemu dziecku (nie chce sie tlumaczyc, ze praca, zycie itp.). Jedna z obietnic to, ze zabiore Mikolaja na sanki. By nie spelnic tej obietnicy zbytnio sie nie staralem. W tym roku w Kielcach nie bylo sniegu.
Na zewnatrz slonce, temp. +15 stopni C. Od dwoch tygodni wiosna gosci w naszym miescie.
W czasie powrotu z pracy do domu cieple slonko posmeralo mnie po twarzy. Naplyw mysli... zabiore dziecko na sanki!
Telefon do zony.
- wrocimy z Miko wieczorem... idziemy na sanki.
- eee... yyy... no dobra... odjebalo ci... poczekaj prosze... zadzwonie po karetke.
- alez kochanie... w Kielcach jest jeszcze miejsce gdzie mozna pojezdzic na sankach... nic sie nie martw... wrocimy wieczorem.
Mlodemu objasnilem w przedszkolu moj plan. Po wyjsciu z przedszkola Miko sie rozejrzal i powiedzial.
- tato... jedziemy w gory, albo jestes niezly czarodziej.
- nic sie synek nie martw... zaufaj tatusiowi.
Kurs telegraf. Ostatnio jak bylem tam na biku trasa narciarska byla pokryta sniegiem... no moze ctapa, ktora wygladala jak snieg. Dojechalismy na miejsce i stan rzeczy wygladal jak poprzednio. Caly stok pokryty sniezna ctapa... caly stok pusty :-). Warto bylo tu przyjechac by zobaczyc ogromna rodoche na twarzy dziecka.


Trzeba wiedziec, ze ten stok nalezy do tych extremalnych. Jest ciasno, stromo, drzewa, slupy oswietleniowe, ludzka glupota... nieszczescie gotowe. Kilku narciarzy stracilo tu zycie.
Szybki instruktarz kierowania sankami i maly pieciolatek jest gotowy do starcia ze stokem.


Po godzinie przyszli czterej snowboardzisci. Postanowili wymaltretować BOX. Z mlodym bacznie przygladalismy sie ich wyczynom.



Dlugo bysmy tak mogli (niestety obserwowac) ale zapadl wieczor i zoladek tez sie przypomnial.
W domu mnostwo opowiesci, niegasnaca radosc i mysl... 'jak tatus cos powie to nie ma bata we wsi ;-)'

2008.03.16.

Piate urodziny Miko... jeny! to juz piec lat!!





2008.03.27.

do galerii dodalem reporcik z wystepu Kieleckiego Teatru Tanca.